Dzień 1. Barcelona: Port Vell, Barceloneta i Sant Martí

Start

Cap de Barcelona

Cap de Barcelona

Po zameldowaniu się w hostelu wzięliśmy szybki prysznic i ruszyliśmy. Zaczęliśmy od jedzenia, byliśmy tak głodni po podróży, że było nam wszystko jedno. Po kilkuset metrowym spacerze weszliśmy do lokalnej knajpki na rogu Av. del Paral-lel i C. de Puig i Xoriguer. Dostaliśmy odgrzewane jedzenie – hiszpański omlet i jakieś kluski, w sumie całkiem smaczne. Jednak nie pisałbym o tym barze bez powodu – przez cały pobyt w Katalonii piliśmy sangrię prawie przy każdej okazji, ale właśnie w tym barze była najlepsza!

Port Vell

Zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Morskiego, wejście jest niedrogie (z tego co pamiętam ok. 5 eur), a w cenie biletu dodatkowo mamy wejście na trójmasztowiec z 1918 r. lub na pomnik Kolumba, by podziwiać panoramę portu i La Ramblę. W muzeum są też wystawy tymczasowe, my akurat trafiliśmy na temat ewolucji i Darwina:

Glyptodon

Glyptodon

Gabinet Karola Darwina

Gabinet Karola Darwina

Przodkowie

Przodkowie

 

 

 

 

 

Wystawa główna też jest bardzo ciekawa, w końcu Barcelona jest mocno związana z handlem i podróżami morskimi. Możemy pooglądać stare mapy, makiety dawnej Barcelony i modele okrętów z różnych epok. Największe wrażenie robi oczywiście rekonstrukcja galery z XVI w., wielka szkoda że nie można na nią wchodzić:

Stare mapy w Muzeum Morskim

Stare mapy w Muzeum Morskim

Galera z XVI w.

Galera z XVI w.

Stary herb Barcelony?

Stary herb Barcelony?

 

 

 

 

 

 

Po wyjściu z muzeum ruszyliśmy w kierunku portu, Krzysiu z pomnika wskazał nam drogę, więc trafiliśmy bez problemu. Mijając przy okazji tamtejszy Urząd Skarbowy i Portal de la Pau, oba budynki robią wrażenie, warto przypatrzeć się ich detalom:

Kolumb pokazuje drogę do Ameryki

Kolumb pokazuje drogę do Ameryki

Urząd Skarbowy :)

Urząd Skarbowy 🙂

Portal de la Pau

Portal de la Pau

 

 

 

 

 

 

W porcie, tuż obok Rambla de Mar, przywitały nas mewy – jeszcze większe sępy niż nasze łódzkie gołębie 😉 W Muzeum Morskim wybraliśmy bilet z możliwością wejścia na trójmasztowiec Santa Eulalia, ponieważ panoramę portu zamiast z pomniku Kolumba, chcieliśmy obejrzeć z wagonika kolejki linowej. Santa Eulalia nie robi jakiegoś niesamowitego wrażenia, w końcu ma „tylko” niespełna 100 lat, gdybyśmy mieli cofnąć czas, to chyba jednak wybralibyśmy wejście na pomnik Krzysia. Zwłaszcza, że po dojściu do środkowej wieży kolejki linowej (plan był taki, że przejedziemy się nią na plażę Barceloneta), okazało się, że akurat jest w remoncie i z kolejki nici. Mogliśmy co prawda przejechać się z plaży na wzgórze Montjuïc, ale mieliśmy tak napięty harmonogram, że odpuściliśmy.

Rambla de Mar

Rambla de Mar

Santa Eulalia z 1918 r.

Santa Eulalia z 1918 r.

Kolejka linowa

Kolejka linowa

 

 

 

 

 

Barceloneta i Sant Martí

Ruszyliśmy więc w poszukiwaniu przystanku autobusowego, aby szybko przemieścić się w kierunku plaży. Wysiedliśmy gdzieś w centrum dzielnicy Barceloneta i spacerkiem doszliśmy do plaży. Chcieliśmy coś zjeść, usiedliśmy więc przy stoliku w jakiejś restauracji, po 15 minutach nadal nie dotarł do nas kelner z menu, więc wróciliśmy na Carrer de Meer do mijanej wcześniej malutkiej pizzerii Bon da Mat. Lokal niewielki, ale przemiła obsługa, a pizza naprawdę wyśmienita – podobno pizzerman uczył się fachu w Toskanii.

Po posiłku dotarliśmy w końcu na piaszczystą plażę, mieliśmy zamiar wykąpać się w morzu, ale okazało się, że woda jest okropnie zanieczyszczona pływającymi śmieciami (papierki, butelki, resztki jedzenia, a widok podpaski zniechęcił nas do reszty). Generalnie plażowicze średnio przejmowali się utrzymywaniem porządku, śmieci walały się też po plaży, tuż przy ręcznikach, na których leżeli. Postanowiliśmy więc przespacerować się brzegiem morza pod rzeźbę złotej ryby, a następnie wrócić pasażem Maritim.

Barceloneta - Carrer de Meer

Barceloneta – Carrer de Meer

Plaża Barceloneta

Plaża Barceloneta

Sztuka niedaleko plaży

Sztuka niedaleko plaży

 

 

 

 

 

Przy okazji spaceru pasażem przy plaży, można zrozumieć dlaczego Barcelona osiąga takie sukcesy sportowe w wielu dyscyplinach. Biegaczy, rolkarzy i rowerzystów jest momentami więcej niż spacerujących, na każdym kroku widać sportową pasję.

Powrót do Port Vell

Z plaży obraliśmy kierunek na port, a dokładniej na L’Aquàrium de Barcelona, po drodze minęliśmy ciekawą rzeźbę (zdjęcie powyżej), plac Miquel Tarradella i Muzeum Historii Katalonii (niestety nie było czasu tam zajrzeć). Trzeba przyznać, że bilety do akwarium nie są najtańsze, ale warte swojej ceny.

Pla de Miquel Tarradell

Pla de Miquel Tarradell

Węgorze

Węgorze

Ośmiornica

Ośmiornica

 

 

 

 

 

Bez wątpienia największe wrażenie zrobił na nas tunel podwodny, przepływające obok 2-3 metrowe rekiny wywoływały gęsią skórkę. Akwarium warto odwiedzić z dzieciakami, jest tu mały plac zabaw, jest model wieloryba w naturalnej skali, do którego można wejść, jest też wiele stworzeń wodnych, które zainteresują i dzieci i rodziców. Jest też fajny sklep z pamiątkami, które poza akwarium ciężko kupić.

Tunel podwodny

Tunel podwodny

Fajne tabliczki :)

Fajne tabliczki 🙂

Pingwin

Pingwin

 

 

 

 

 

Montjuïc

Akwarium zajęło nam ok. 1.5h, po wyjściu zaczęło już zmierzchać, ale i tak byliśmy do przodu z harmonogramem, więc postanowiliśmy zaatakować jeszcze Magiczną Fontannę. Idąc na przystanek autobusowy minęliśmy Cap de Barcelona, złapaliśmy autobus i przemieściliśmy się na Plaça Espanya. Aleją Reina Maria Cristina doszliśmy pod Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej pod którym znajduje się Magiczna Fontanna. Nie wiedzieliśmy niestety, że pokazy odbywają się od czwartku do niedzieli (w sezonie, poza sezonem tylko w piątek i sobotę), a była środa… Musieliśmy zadowolić się wersją niemagiczną fontanny.

Wracając w kierunku stacji metra, wśród pracowników zajmujących rozkładaniem jakichś karuzel na alei Reina Maria Cristina, usłyszeliśmy swojskie „k**wa!”. Zagadnęliśmy do rodaka, który szybko wypytał towarzyszy i pokrzepił nas nadzieją, że magia fontanny wróci następnego wieczora.

Plaça Espanya

Plaça Espanya

Museu Nacional d'Art de Catalunya

Museu Nacional d’Art de Catalunya

Magiczna Fontanna, ale z wyczerpaną maną

Magiczna Fontanna, ale z wyczerpaną maną

 

 

 

 

 

 

Po powrocie do hostelu, odświeżyliśmy się szybko i zeszliśmy do pobliskiej restauracji na kolację. Mojej żonie w końcu udało się mnie przekonać do spróbowania owoców morza, zamówiliśmy mule, które szybko stały się moim ulubionym przysmakiem w Katalonii. Po kolacji zasnęliśmy jak zabici 🙂

Tak oto skończył się pierwszy dzień, a raczej popołudnie, w pięknej Barcelonie. Wiem, że miałem sporą przerwę w pisaniu na tym blogu, więc nie chcę obiecywać, że kolejny wpis pojawi się niebawem, ale prędzej czy później się pojawi 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *